Jak staramy się przetrwać we współczesnym świecie?

You are currently viewing Jak staramy się przetrwać we współczesnym świecie?

„Narcyz. Narcystyczny borderline staje się dominującą osobowością naszych czasów. To coraz bardziej powszechna psychologiczna strategia przetrwania w kulturze, którą stworzyliśmy.” – mówi psychoterapeuta Wojciech Eichelberger w wywiadzie dla Wysokich Obcasów*. Podobnie jak Narcyz z mitu zakochany był w swoim odbiciu, człowiek o osobowości narcystycznej zakochany jest w swoim wyidealizowanym wizerunku, mając jednocześnie mocno zaniżone wewnętrzne poczucie własnej wartości.
Czytając przytoczony artykuł zastanowiło mnie dlaczego nasza kultura wspiera taką właśnie strategię radzenia sobie w społeczeństwie i w życiu. Czy naprawdę tak jest? Jak do tego dochodzi? Patrząc szerzej na zachodnią kulturę, rzeczywiście bardzo wyraźna jest pogoń za wizerunkiem. Kobiety usiłujące wyglądać jak Photoshop’owa wersja top-modelek i cierpiące, gdy im się to nie udaje. Zewsząd wyskakujące reklamy preparatów wspomagających odchudzanie, odmładzających kosmetyków i modnych ubrań. Ba, nawet reklamom proszków do prania towarzyszą zdjęcia kobiet „podrasowanych” w programie graficznym. Problem nie dotyczy wyłącznie kobiet, wręcz przeciwnie. Mężczyźni może nie mają tak mocnych kanonów „piękna”, którym muszą sprostać, ale oni również powinni odpowiednio wyglądać, mieć pięknie wyrzeźbione ciało i odnosić sukcesy zawodowe, najlepiej potwierdzone posiadaniem drogiego samochodu.
Nawiasem mówiąc czy wiecie, że przez kilka dekad w zasadzie aż do lat osiemdziesiątych (mowa o wieku dwudziestym) reklamy promowały przybieranie na wadze? Kobiety nie były „kobiece” jeśli były zbyt chude. Liczenie kalorii miało służyć zyskaniu kilku kilogramów przed wakacjami, nie zrzuceniu ich…
too_skinny

źródło zdjęcia

Wracając do głównego tematu. Nasze codzienne zabieganie, brak czasu, a także media społecznościowe wraz ze smartfonami, stały się doskonałymi narzędziami unikania rzeczywistych kontaktów z innymi ludźmi. Ciągły pośpiech jest cechą charakterystyczną naszych czasów. Firmy takie jak Onet skupiają się dzisiaj na tym, jak najskuteczniej dostarczyć, wręcz wmusić reklamę człowiekowi w biegu. Informacja ta musi go „dopaść”, dogonić w jego pośpiechu. Jeszcze kilka lat temu te same firmy zorientowane były na człowieka w jego wolnym czasie. Obecnie jednak, w zachodnim świecie, deficyt wolnego czasu powoduje zmianę tej polityki. Około 6 lat temu reklamujące się firmy zaczęły dumnie ogłaszać, że możemy np. załatwić sprawy bankowe przez smartfona w drodze do pracy. Dlaczego w drodze do pracy? – bo w jakim innym czasie można nas złapać? Dwa lata temu w Indiach widziałam ciasteczka firmy Britannia o nazwach „Time pass” lub „Nice time”. Kto obecnie na zachodzie pokusił by się o taki chwyt marketingowy?

Budowanie wizerunku i media społecznościowe

Co pociągają za sobą te zmiany i jaki mają związek z mediami społecznościowymi? Otóż współczesny człowiek Zachodu, mając deficyt wolnego czasu, przestaje spotykać się ze znajomymi. Ba, przestaje nawet spotykać się z drugim człowiekiem w banku czy w sklepie, a zakupy coraz częściej robi przez Internet. W konsekwencji człowiek taki przestaje odnajdywać się w żywym kontakcie z innymi ludźmi. Członkowie rodziny „spędzają razem czas” (a przynajmniej tak im się wydaje), tak naprawdę nie mając ze sobą żadnego kontaktu, ponieważ każdy siedzi wpatrzony we własnego smartfona surfując po Twitterze lub Facebooku i pisząc na swojej tablicy: „Właśnie jem obiad z rodziną”.
Przestajemy się spotykać z żywymi ludźmi, zamiast tego nasz wirtualny odpowiednik „spotyka się” z wirtualnym odpowiednikiem drugiej osoby. A czym się charakteryzują te wirtualne postacie? Wyglądają piękniej (bo przecież wybieramy, które zdjęcia wstawić i w razie czego możemy je „ulepszyć” w Photoshop’ie) i sprawiają takie wrażenie, jakie chcemy żeby sprawiały (bo mamy czas, żeby się zastanowić co chcemy napisać i jakie posty wstawić). Na dodatek porównujemy siebie prawdziwych z wirtualną wersją innych – jak się komu powodzi, jak kto wygląda, gdzie był, jak mieszka, jaki ma samochód, jaki jest… No właśnie, znowu to porównywanie.
Nie widzę nic złego w mediach społecznościowych. Chodzi raczej o to, że z jednej strony prowokują one do porównywania się z wizerunkami innych osób, a z drugiej ułatwiają unikanie otwartej komunikacji i prawdziwych spotkań.
Pojawiła się również ostatnio nowa „choroba” – coraz więcej osób boi się odebrać telefon, ponieważ wiąże się to z rozmową z żywym człowiekiem. Zamiast tego odrzucają połączenie, a za chwilę piszą sms: „Hej! Dzwoniłeś/-aś. Co u ciebie? :)”. Zaczynamy się bać spotkań i otwartej komunikacji, bo mogłaby obalić nasz mit, nasz wirtualny wizerunek.
Przypomina mi się scena z pierwszych minut filmu „Hotel Marigold”, gdy Norman (Ronald Pickup), emeryt pragnący ponownie przeżyć gorący seks spotyka się na umówionej internetowo randce w ciemno z Judith, kobietą zdecydowanie po czterdziestce. W pewnym momencie Judith mówi „Przepraszam. W formularzu pytali o nasz przydział wiekowy i wiek osoby, którą chcemy poznać. W obu przypadkach zaznaczyłam 'od 20 do 39′. „Zgadza się, tak samo jak ja.” – odpowiada Norman. „Ile masz lat?” – pyta Judith. „Ledwie po czterdziestce” – odpowiada Norman. „Masz na myśli, że urodziłeś się w latach czterdziestych…” – konkluduje Judith.

Wychowanie

Nie wspomniałam jeszcze o najważniejszym czynniku – wychowaniu. Wojciech Eichelberger zauważa, że w Polsce „…rodzice od 1989 r. przez kolejne dziesięć lat musieli toczyć walkę o miejsce w nowej rzeczywistości, zmieniali zawody, zakładali firmy, zasuwali po 16 godzin, żeby utrzymać nos nad wodą. I po prostu nie mieli czasu dla własnych dzieci, które same siebie pytały: 'Dlaczego tata/mama zawsze wybiera inne zajęcia zamiast mnie – czyżby ze mną było coś nie tak?’. Do tego doszła ogromna presja na sukces. Rodzice uznali, że najważniejszą sprawą w ich strategii wychowawczej jest przygotować dzieci do morderczego wyścigu o pozycję, prestiż i sławę. Podnosili więc poprzeczkę i nigdy nie byli do końca zadowoleni. Zawsze było: 'Możesz więcej, możesz lepiej’. Dziecko przyniosło piątkę. 'A kto dostał szóstkę?’ – słyszało zamiast pochwały. Więc teraz, w dorosłym życiu, przeżywa niepokoje z dzieciństwa: 'Czy mogę być dla kogoś ważny?’, 'Czy ktoś mnie pokocha, jeśli nie będę miał samych sukcesów?’.” – Tylko, czy ta sytuacja jakoś się zmieniła od tego czasu?… – „Problem bierze się z braku doświadczenia głębokiej emocjonalnej więzi z ważnymi osobami z dzieciństwa. Zabrakło tzw. bezwarunkowej miłości, która buduje w dziecku niezłomne przekonanie o swojej wartości – bez względu na to, co osiągnęło i kim się stało.”

Powrót na jasną stronę mocy

Tymczasem okazuje się, że otwarta komunikacja i autentyczny kontakt z drugim człowiekiem są najbardziej uzdrawiającymi czynnikami. W jaki sposób wyjść z tego zaklętego koła unikania kontaktu i kreowania wizerunku? Poznać siebie, spotkać się z drugim człowiekiem, na żywo, nie w świecie wirtualnym. Zaryzykować odsłonięcie się i zburzenie swojego dopieszczonego wizerunku. Czy mogę go w ten sposób stracić? – Tak, ale mogę tym samym zyskać prawdziwy kontakt, prawdziwą relację, prawdziwe docenienie siebie i swojego potencjału (a także drugiej osoby). Czym jest otwarta komunikacja? W największym skrócie to komunikacja , w której nie usiłujemy podtrzymać naszego wypracowanego wizerunku, ale wyrażamy swoje prawdziwe uczucia i potrzeby, a także słuchamy drugiej osoby z prawdziwą uważnością i empatią, zamiast oceną.
Zmiana sposobu komunikowania się ze światem nie jest łatwa. To jest proces, podczas którego uczymy się czuć bezpiecznie bez względu na cudze oceny. Budujemy poczucie własnej wartości niezależne od innych osób, a w każdym razie na tyle niezależne, na ile to możliwe. Współcześnie żyjemy w „kulturze oceny”, w której odsłanianie się, wraz z naszymi wrażliwymi miejscami, „miękkim brzuchem”, nie zawsze jest dla nas bezpieczne. Od najmłodszych lat słyszymy oceny na własny temat i uczymy się oceniać innych, a także porównywać. W domu, w szkole, na studiach, w pracy… Jak mnie ocenia rodzina, nauczyciele, koledzy? Nierzadko dowiadujemy się, że jeśli zrobimy coś „nie tak”, to tym samym my jesteśmy „nie tacy” – nie tacy jak powinniśmy być. Równocześnie z zasadami tej gry uczymy się strategii przetrwania – skoro tak, to jak mogę być lepiej oceniany/oceniana? Co zrobić? Jak się przedstawić? Co pokazać, a czego absolutnie nie? Uczymy się obawiać cudzej oceny, a jak powiedział Yoda w Gwiezdnych Wojnach – „strach jest ścieżką prowadzącą na ciemną stronę mocy”. Taki sposób funkcjonowania w grupie staje się dla nas „normalny”.
Na szczęście jasna strona mocy jest mocno zaraźliwa. Przypomniała mi się historia kolegi. Uczestniczył kiedyś w warsztatach, na których poznał ludzi rozmawiających otwarcie, wychodzących do relacji z poziomu serca, pełnych empatii, autentycznych. Nie chodzi o to, że nie mieli w sobie lęku, złości, czy smutku. Każdy z nas je ma. Ludzie ci komunikowali się w otwarty sposób i cenili autentyczne, głębokie relacje. Po kilku miesiącach, jadąc na spotkanie z podobną grupą powiedział, że chce „naładować baterie”, bo wśród nich będzie mógł rozmawiać normalnie, będzie mógł naprawdę być sobą. Jego poczucie co jest NORMALNE, odwróciło się o 180 stopni w ciągu kilku dni.
Marshall Rosenberg, twórca metody NVC (Porozumienie Bez Przemocy), w ciągu wielu lat pracy zauważył, że empatyczny kontakt z drugą osobą, towarzyszenie jej w cierpieniu i opłakiwaniu krzywd oraz usłyszenie jej uczuć i potrzeb, to podstawowe warunki umożliwiające uzdrowienie. Światowa Organizacja Zdrowia stwierdza, że „zdrowie nie jest brakiem choroby czy cierpienia, lecz stanem w pełni dobrego samopoczucia fizycznego, psychicznego i społecznego”. Jak wielu zdrowych ludzi znacie?
*Gorąco polecam cały wywiad z Wojciechem Eichelbergerem, który był inspiracją to tego artykułu. Można go przeczytać tutaj.
Zapisz

Udostępnij tę stronę