Sama wyznaczasz własne granice

You are currently viewing Sama wyznaczasz własne granice

Często pracuję z kobietami w temacie granic – czy czują, gdy ktoś je przekracza, jaka jest ich reakcja, czy stawiają granice tam, gdzie potrzebują… Jak to robić? Jak stawić granice w dobry sposób? I skąd właściwie brać odwagę? Bo zawsze, gdy poruszamy ten temat, pojawia się też lęk przed konfliktem, odrzuceniem, oraz niepohamowaną złością.

Nauka mówienia ‘Nie’

Sama długo uczyłam się stawiać granice i pokonywać czasem wręcz paraliżujący lęk. Moje ‘NIE’ nie było słyszane ani respektowane, a ja nie miałam pojęcia dlaczego. W końcu dotarłam do powodu… Na końcu ‘NIE’ stawiałam znak zapytania… – „Nie?”

Uczyłam się mówić szefom, że nie przyjmę kolejnej funkcji, bo po prostu doba ma tyle godzin, ile ma i raczej w najbliższym czasie to się nie zmieni. Uczyłam się stawiać granice w relacjach z bliskimi i w różnych obszarach życia. …Uczyłam się mówić ‘NIE’ mojemu wewnętrznemu krytykowi! I wcale nie wiem które z tych ‘NIE’ było najtrudniejsze. Mimo silnej presji, czasem wręcz zastraszania uczyłam się stawiać po moim ‘NIE’ kropkę zamiast pytajnika.

Stawianie czoła lękom

Równocześnie musiałam uczyć się, jak nie poddawać się moim lękom. Jak zaopiekować się tą wystraszoną częścią mnie. Jak uwierzyć, że mogę, że mam prawo i siłę, i że świat wcale nie zawali się wraz z moim ‘NIE’. …A nawet, gdyby miał się zawalić, to sobie poradzę 😉

Zmiana

Z czasem czułam, jak moja przestrzeń się poszerza. Robiło się coraz luźniej, swobodniej, spokojniej… A ja stawałam się coraz silniejsza, odważniejsza, coraz bardziej radosna!

Świat się nie zawalił. To ja sama zaczęłam przebudowywać niektóre jego fragmenty. Te stare i teraz już za ciasne, te, które wcześniej w mozole budowałam kierowana lękiem przed życiem. Przyjaciół mi… przybyło! A przecież tak się bałam odrzucenia. Oddalili się za to ludzie, którzy usiłowali zmuszać mnie do czegoś władzą, manipulacją, lub zastraszaniem. Poszli swoją drogą, a nasze ścieżki oddaliły się od siebie.

Odzyskana radość

W końcu odkryłam, że wcale nie muszę już walczyć! To była nowość. Wcześniej szarpałam się, miotałam wewnętrznie między lękiem a złością. W końcu przyszła ulga i siła. Praca z granicami, to równocześnie praca z poczuciem własnej wartości i zaufaniem do siebie i życia. To droga, na której odzyskiwałam radość!

Aż w końcu przyszedł ten dzień…

Kończyłyśmy właśnie z Asią Szypułą nasz pierwszy wspólnie poprowadzony warsztat. Jedna z kobiet przywiozła karty z inspirującymi sentencjami. Sięgnęłam po jedną z nich i przeczytałam…

„Sama wyznaczasz własne granice.”

Nogi się pode mną ugięły i ciarki przebiegły po całym ciele. Miałam wrażenie, jakby ktoś nagle zdjął mi osłony z oczu, a ja nagle zaczęłam WIDZIEĆ. Do tej chwili zrozumiałabym te słowa po staremu – że potrzebuję wyznaczać granice światu i ludziom, bo nikt przecież tego za mnie nie zrobi.

Ale w tej jednej chwili wszystko się zmieniło, a ja na moment straciłam oddech z wrażenia. Doznałam olśnienia.

Sama wyznaczam własne granice!

To ja sama decyduję, jak daleko odważę się zawędrować. To ja decyduję, po co odważę się sięgnąć, a co odrzucę. To ja wyznaczam linię mojego horyzontu, moich marzeń i wizji, moich możliwości…

Poczułam się tak żywa i wolna, jak nigdy wcześniej. Życie pulsowało w moich żyłach, płynęło w moim oddechu, śmiało się ze mną na cały głos i spływało po policzkach łzami wzruszenia.

To zawsze byłam ja, przesuwająca moje granice w różne strony. Nikt inny. Tylko ja.

To był moment głębokiej transformacji. Nie wiem, jak wróciłam do domu. Pamiętam tylko, że miałam wrażenie, że frunę całą drogę z Wrocławia do Krakowa, a potężna siła unosi mnie na swoich skrzydłach. Moja siła.

Bohaterka własnego życia

Wtedy naprawdę poczułam,  że to ja jestem bohaterką mojego życia. Nie muszę nikomu zazdrościć, mogę za to się inspirować. Nie muszę już czuć tęsknoty za wolnością i odwagą, czytając powieści o przygodach bohaterów. Jestem jedną z nich… Tylko, że to nie jest książka… To prawda.

To uczucie pozostało. Gdy widzę linię horyzontu, wiem, że za nią ciągnie się świat, który mogę przemierzyć… Jeśli zechcę. Patrzę na moje życie, jak na przygodę, w której jestem bohaterką. Nie tęsknię za wolnością, odwagą i radością bohaterów powieści. Czuję, ze naprawdę żyję i śmieję się głośno. To nie znaczy, że czasami się nie boję, ani że nie bywa mi przykro. Ale to podstawowe uczucie, że naprawdę realizuję moje – nie cudze – marzenia, pozostaje.

Dzisiaj pracuję z kobietami

Dzisiaj przychodzą do mnie kobiety. Niektóre z nich mówią na początku: „To niemożliwe”, „Nie mogę” – i opowiadają o pracy, o dzieciach, mężach, rodzicach, natłoku spraw, potrzebie zarabiania. Mówią o swoich lękach i przekonaniach. Napinają się, kulą, tłumią oddech. Wymieniają powody, dla których uznały za konieczne zamknąć swoje marzenia w ciemnych podziemiach, głęboko i bezpiecznie.

Jakiś czas później otwierają szeroko oczy, coś w klatce piersiowej się rozluźnia i jeszcze nieśmiało pytają: „Mogę?… Może naprawdę bym mogła?…” Na chwilę wstrzymują oddech a lęk walczy z marzeniem i zaufaniem do własnej siły. Chwytają inspirację z ogon… żeby już im się nie wymknęła.

W końcu przychodzą i mocnym głosem oznajmiają: „Mogę! Oczywiście, ze tak!” – i śmieją się z głębi brzucha, a ja śmieję się wraz z nimi i łzy wzruszenia znowu napływają mi do oczu. Droga, którą przeszły do tego miejsca, to skarb.

Wtedy już mnie nie potrzebują. Idą dalej swoją drogą, w swoje życie, swoją opowieść. Bo każda z nas jest bohaterką własnej, wyjątkowej opowieści.

Udostępnij tę stronę