Źródło Mocy

You are currently viewing Źródło Mocy

Opowieść o Mocy

Niedawno ukazała się książka „Latające historie – antologia tekstów okołozlotowych” wydana z inicjatywy Latającej Szkoły Agaty Dutkowskiej. Jest to zbiór historii z życia kobiet, opowiadających o ich doświadczeniach, rozwoju zawodowym, osobistych dramatach, marzeniach i ich realizacji.

Jest tam również moja historia. To opowieść o lęku i odwadze podejmowania wyzwań. O słuchaniu wewnętrznego głosu wzywającego do wyjścia ze starego, bezpiecznego porządku i wkroczenia na ścieżkę serca. O przemianie, zaufaniu do siebie i sięganiu po własną moc. To opowieść o mocy, kobiecej mocy. Zapraszam.

Źródło Mocy

Kolejny dzień. Otwieram oczy i natychmiast czuję, jak moje ciało się napina, szczególnie bolesne są skurcze mięśni karku. Tak jest już od kilku lat, odkąd zaczęłam tam pracować. Najpierw przyszło napięcie ramion, potem zaczęły się odzywać kolana, kręgosłup, a co jakiś czas również nerki. Sprawa jest jasna, za dużo stresu i przemęczenie. Ile jeszcze wytrzymam w ten sposób? Odganiam natrętne myśli, rozmasowuję kark i zmuszam się do wstania z łóżka.

Otwieram puszkę z kawą. Zapach rozchodzący się po kuchni sprawia, że zaczynam się uśmiechać. To mój moment ciszy, spokoju. Mielę ziarna i nastawiam zaparzacz. Po kilku minutach siadam wygodnie z gorącym kubkiem w dłoniach. Przez chwilę wszystko jest w porządku. Gdzieś w połowie kubka myśli o pracy zaczynają powracać, ale jeszcze z nimi walczę. Po kolejnych trzech łykach nieopatrznie włączam komputer. Nagły skurcz w żołądku uświadamia mi błąd. Że też musiało trafić na ostatni łyk kawy, czy naprawdę nie mogłam spokojnie wypić jej do końca? Po co od razu sprawdzałam maile? No i proszę, oczywiście przyszła wiadomość z pracy. Mam napisać kolejne sprawozdanie z moich publikacji naukowych i działalności na uczelni. Obowiązkowo, na dziś! Czy naprawdę nie mogą informować nas trochę wcześniej? Czuję jak zaciskam szczęki, gdy na usta pcha mi się kilka niewyszukanych epitetów. No i proszę, znowu się złoszczę. Już jakiś czas temu zauważyłam, że wszystko na tej uczelni mnie irytuje. Tylko jak tu się nie wściekać w takiej sytuacji?

Tak, pracuję na jednym z licznych polskich uniwersytetów, jestem biologiem. Wszystko zaczęło się niecałe cztery lata temu. W jednym momencie otrzymałam posadę adiunkta i trzyletni grant naukowy. Mogłam prowadzić badania naukowe, miałam sensowną pensję i nienormowany czas pracy. Wydawało się to wówczas idealnym rozwiązaniem, by móc jednocześnie rozwijać swoją prawdziwą pasję: pracę z ludźmi jako terapeutka. Wiedziałam, że aby to robić potrzebuję ukończyć odpowiednią szkołę, podjęłam więc naukę w Centrum Counsellingu Gestalt
Początki były nawet obiecujące. Dzięki grantowi miałam pieniądze i sprzęt na badania, a prowadzenie zajęć ze studentami pozwalało mi na doskonalenie swoich umiejętności pracy z grupami. Nie myślałam wtedy o pracy administracyjnej ani licznych dodatkowych funkcjach kryjących się w mojej umowie o pracę pod tajemniczym sformułowaniem: „inne zadania zlecone przez przełożonego”.

Okazało się również, że na tej uczelni fakt kierowania grantem przypominał coś na kształt cyrografu z diabłem, jak to określił inny nieszczęśnik w podobnej do mojej sytuacji. Podpisałeś umowę, to wiadomo, że musisz się z niej wywiązać, inaczej będziesz zwracać pieniądze. Teoretycznie dla uczelni granty są cenne, ponieważ umożliwiają badania naukowe i publikacje. Za publikacje uniwersytet otrzymuje punkty, które z kolei przekładają się na wysokość dofinansowania. Na naszym wydziale granty zdobyło zaledwie kilka osób, a uniwersytet zobowiązał się do umożliwienia tym pracownikom ich realizacji. Nie wiem co to zobowiązanie oznaczało dla uczelni, ale na pewno nie zrozumieliśmy się w jego interpretacji. Gdy stanęłam przed wyborem: albo wywiążę się z grantu, albo z nałożonych na mnie dodatkowych funkcji, poziom mojego stresu osiągnął zdecydowanie alarmujący poziom, co od razu odbiło się na zdrowiu.

Biorę głęboki wdech i poruszam ramionami usiłując je rozluźnić. Grant na szczęście niedawno rozliczyłam publikując książkę naukową. Ukończyłam również szkołę Gestalt i zastanawiam się co mam robić dalej. Mimo sukcesów na polu naukowym wiem, że nie chcę nadal badać wymarłych ssaków. Wiem również, że w najbliższym czasie dostanę kolejne funkcje. Myśl o nich ponownie wywołuje nieprzyjemny dreszcz w moim ciele.

Otrząsam się z tej wizji i wracam do rzeczy przyjemniejszych. Rozmyślam o nadchodzących wakacjach. Planuję wyjechać na urlop, uczestniczyć w dwóch warsztatach rozwojowych i zastanowić się co robić dalej. Boję się zrezygnować ze stałej pensji. Nie jestem jeszcze na to gotowa. Niewiele pieniędzy mam odłożonych, a wiem, że rozpoczynając pracę jako terapeutka nie od razu będę zarabiać wystarczająco. Z drugiej strony, zaczyna do mnie docierać, że nie dam rady rozwijać swojej działalności pozostając na uczelni, nie przy kolejnych funkcjach, które są na mnie nakładane. Podejmuję decyzję, że te wakacje chcę poświęcić na znalezienie jakiegoś sensownego rozwiązania.

Nagle z zamyślenia wyrywają mnie rozbrzmiewające tuż obok słowa: „Pomyśl jak możesz inaczej zarabiać!”. Stoję właśnie na światłach przy przejściu dla pieszych i z zaskoczeniem rozglądam się wokół. Jedno z mijających mnie aut ma na dachu zamontowany megafon i ciągnie przyczepkę z napisem „proste zarabianie”. Wybucham śmiechem, nie zwracając uwagi na zdziwione spojrzenia ludzi wokół. Ktoś tam na górze chyba nie mógł już znieść mojego marudzenia. Uznaję te słowa za wskazówkę, której będę się trzymać. Zarabianie ma być proste i przyjemne. Nie, żeby to usunęło moje lęki, ale zdecydowanie podniosło mnie na duchu.

Minęło kilka tygodni. Siedzę na sporym głazie w moim ukochanym miejscu na Mazurach. Przede mną rozciąga się niesamowity widok na jezioro z wyspami. W oddali słyszę żurawie. To jezioro jest objęte ochroną, więc nikt w nim nie pływa. Wokół tylko cisza i spokój. W mojej głowie jest zupełnie inaczej. Myśli przekrzykują się i grają w berka, co tworzy wrzawę i chaos.

Przez jakiś cudowny zbieg okoliczności – a może znowu interweniował ktoś z góry – wczoraj spotkałam koleżankę, której nie widziałam od dzieciństwa. Nie wiedziałam, że przyjeżdża akurat teraz, a tym bardziej nie miałam pojęcia, że interesuje się rozwojem osobistym i Porozumieniem Bez Przemocy. Okazało się, że mamy ze sobą wiele wspólnego. Zapytała mnie co robię, więc opowiedziałam jej o moich dylematach.

– To się świetnie składa – oczy Kasi aż zaświeciły, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. – Jestem dobra w robieniu planów i wymyślaniu rozwiązań. Powiedz mi konkretnie co chcesz robić.
– Yyyy… – tak entuzjastyczne podejście do mojego życiowego problemu trochę mnie zamurowało, ale szybko pozbierałam się w sobie. – Chcę być terapeutką i coachem. Zamierzam prowadzić warsztaty rozwojowe, oraz coachingowe i terapeutyczne sesje indywidualne – uśmiechnęłam się.
– I masz już skończoną odpowiednią szkołę?
– Tak, jestem terapeutką Gestalt.
– Ile godzin dziennie jesteś w stanie poświęcić na rozwijanie tej działalności? – Kasia od razu chciała znać konkrety.
– To właśnie zależy od tego, kiedy odejdę z uczelni – mój ledwie odzyskany entuzjazm znowu zleciał na łeb, na szczęście koleżanka nie traciła rezonu.

Wczoraj wieczorem moje plany i marzenia po raz pierwszy zostały spisane w punktach na kilku kartkach papieru, a teraz siedzę na moim ulubionym kamieniu i nie nadążam za swoimi myślami. Czuję, że coś się we mnie zmieniło pod wpływem tej rozmowy. Lęk nadal jest, ale jakiś inny. Jest też ogromny entuzjazm i wiara, że mogę osiągnąć to, co chcę. Mogę zarabiać na tym, co kocham, co mnie inspiruje i daje satysfakcję. Nieoczekiwanie widzę wszystko z zupełnie innej perspektywy i muszę przyznać, że ta zmiana bardzo mi się podoba. Ale coś jeszcze jest inaczej… Zostawiam ten szalony rollercoaster moich myśli i szukam informacji w odczuciach. Nagle uświadamiam sobie co więcej się zmieniło! Mam wrażenie jakby za moimi plecami była potężna ściana energii, jak fala tsunami gotowa do ruszenia naprzód. Ale ta fala stoi i czeka na mój ruch. Już nie raz pracowałam ze snami, wizjami, symbolami i odczuciami w ciele. Nie zdziwiła mnie ta wizja, ale jej siła. Uświadamiam sobie, że to jest moja energia uwolniona dzięki uwierzeniu, że nie muszę dłużej tkwić w tym, czego już nie chcę. Ta energia czeka, żebym nadała jej kierunek i puściła. Rozumiem co to znaczy. Mam dwa wyjścia. Mogę zaufać tej swojej mocy, odejść z pracy zaraz po wakacjach i zrobić wszystko, żeby rozwinąć mój biznes. Mogę również zostać na uczelni, powiedzmy jeszcze rok, uzbierać trochę oszczędności i odejść wtedy. Będę mieć trochę więcej na koncie, ale wcale nie posunę się do przodu w kwestii rozwijania warsztatów. No i co się wtedy stanie z tą energią? W tej chwili jest gotowa do działania i jakkolwiek mogę być zdziwiona tym faktem, ja również jestem gotowa do działania. Po kolejnym roku na uczelni musiałabym znowu jakoś zbierać tę energię na nowo. Czy mi się to wtedy uda?

Wyjechałam z Mazur z podjętą decyzją i oczywiście sporym niepokojem. W te wakacje przeszłam ogromną przemianę wewnętrzną, a dwa warsztaty rozwojowe, w których uczestniczyłam, bardzo mi w niej pomogły. Właśnie wyszłam z rozmowy z szefem. Odchodzę z uczelni. Bardzo się zdziwił. Świdrujący ból w kolanach, który odezwał się gdy wyszłam z budynku uniwersytetu, już ustępuje. Mam wrażenie jakby moje ciało uwalniało zablokowaną tam do tej pory energię.

Pierwszy dzień mojego nowego życia wypada w moje urodziny. Zmiany już się zaczęły. Zadzwoniła do mnie terapeutka, którą bardzo cenię, proponując mi tymczasowe miejsce we wspaniałym zespole terapeutów. Odebrało mi mowę. Rok temu byłam na ich warsztatach i wtedy pojawiło mi się to marzenie. Wiedziałam, że chcę pracować tak jak oni i chcę się od nich uczyć. Nie wiem co we mnie wtedy wstąpiło, ale zupełnie wychodząc ze swojej strefy komfortu poszłam do niej i powiedziałam, że chcę z nimi pracować. „Zespół jest pełny, ale zobaczymy” – odpowiedziała z uśmiechem. Minął rok i nagle okazuje się, że mogę pojechać na ich warsztaty w zastępstwie za jedną z osób. Wiem, że to będzie wyzwanie i wiem, że ogromnie dużo mogę się nauczyć. Odkładam słuchawkę i skaczę z radości pod sufit. To jest najpiękniejszy prezent, jaki mogłam sobie wymarzyć!

Przyszedł grudzień, zbliżają się święta. Przez ostatnie trzy miesiące wydarzyło się bardzo dużo. Jeżdżę na szkolenia i warsztaty, opracowuję i prowadzę własne, szukam osób do współpracy, cały czas uczę się jak rozwijać własny biznes. Przyjęłam również pracę sekretarki w pewnym biurze, na część etatu, żeby mieć przynajmniej jakieś niewielkie pieniądze, zanim wystarczająco rozwinę swoją działalność. Mam wrażenie, że wszystko wokół mnie pędzi w zawrotnym tempie i nie jestem w stanie nad tym zapanować, nie nadążam. Zatrzymuję się i wsłuchuję w siebie. Jestem zmęczona, ale szczęśliwa i wolna. Bóle ramion, kręgosłupa i kolan minęły niemal zupełnie. Nerki w ogóle się nie odzywają. Myślałam, że lęk o pieniądze nie da mi spokoju. Wcale tak nie jest, pojawia się co jakiś czas, ale nie paraliżuje ani nie przytłacza. Zastanawiam się co się stało z tą ogromną falą energii za moimi plecami i nagle czuję, jak ona płynie. Cała ta masa przetacza mi się nad głową i wokół mnie, i już rozumiem. To nie jest moment, w którym mogłabym nad tym wszystkim zapanować. Wcale nie mam tego robić. Mogę jedynie ogarnąć to, co jest najbliżej mnie i pozwolić by wszystko po prostu się działo. Uśmiecham się. Czuję, że cały czas dostaję wsparcie. Na różne sposoby przychodzi do mnie to, czego potrzebuję – praca i nauka w zespole terapeutów, darmowe szkolenie, niewielka posada. Już teraz widzę, że to wszystko nie było by możliwe, gdybym nadal tkwiła na uczelni.

Nadeszły kolejne wakacje, a ja znowu siedzę w moim ukochanym miejscu na Mazurach i piszę ten artykuł. Przez ostatni rok wiele się nauczyłam, przekroczyłam wiele osobistych progów i podjęłam wiele wyzwań. Jestem już w innym miejscu. Robię dokładnie to, co chciałam robić od lat, prowadzę warsztaty rozwojowe i indywidualne sesje terapeutyczne. Nadal uczę się od zespołu terapeutów, który rok temu przyjął mnie pod swoje skrzydła. Nawiązałam współpracę ze wspaniałymi kobietami, mam masę pomysłów na dalszy rozwój mojego biznesu i jeden po drugim wcielam je w życie. Zaczęłam również pisać powieść fantasy. Jest to dla mnie niesamowicie ciekawa i inspirująca przygoda. Moja działalność zaczyna rozkwitać. Czuję, jakbym przez ostatni czas wprawiała w ruch ogromną machinę, która powoli zaczyna się toczyć. Pracuję na to, by ruszyła w pełni. Nie raz jestem zmęczona i nie raz odczuwam lęk przed kolejnym wyzwaniem. Wtedy zbieram siły, rozmawiam z przyjaciółmi i po chwili ruszam dalej. Ponoć odwaga, to podejmowanie wyzwania mimo lęku.

Alina Krzemińska. 2017. „Źródło Mocy”. p.: 142-148. [W:] „Latające historie – antologia tekstów okołozlotowych”. Praca zbiorowa. pp.:209. Ridero 2017. ISBN: 978-83-8104-464-6.
Zapisz
Zapisz

Udostępnij tę stronę