Pod rozczochranym drzewem

You are currently viewing Pod rozczochranym drzewem
autorka: JOANNA SZYPUŁA
Przywództwo zaczyna się w miejscu słabości. Wielu z nas wydaje się, że przywództwo i słabość nie mogą mieć ze sobą nic wspólnego. W praktyce jednak to właśnie objęcie swoich słabości jest niezbędne do wejścia w rolę przywódcy.

Pamiętam ten dzień, kiedy po raz pierwszy stanęłam w roli przywódcy. Zmusiła mnie do tego frustracja i lęk, ale prawdziwym nauczycielem był dla mnie mój koń Dolar.
Było późne wiosenne popołudnie. Wracałam z konnego spaceru po lesie. Dolar niósł mnie na swoim grzbiecie, szliśmy drogą, którą spacerowaliśmy tysiące razy. Jedyna droga do domu: po lewej głęboki rów i grząskie bagno, po prawej świeżo zaorane mokre pole, wzdłuż niego strumyk. Nagle Dolar spina ciało, prycha i staje się niespokojny.
Niczego dziwnego nie widzę, ale czuję jego napięcie, przechodzi przez moje ciało, od nóg aż wzdłuż całego kręgosłupa. Co się dzieje? Przed nami mały przesmyk, chodzimy tędy co tydzień, czasem sami, czasem z innymi końmi. Dzisiaj jesteśmy sami, to jedyna droga do domu. Spieszę się, chcę zdążyć na coś tam. Staram się rozluźnić ciało i spokojnie kieruję konia na wprost. Dolar stawia opór.
– Stary, chodzimy tędy od lat, no dalej – mówię. Spinam lekko nogi wokół jego ciała. – Ruszaj!
Koń odpowiada mocnym zaparciem się przednimi kopytami. Powtarzam moją prośbę, ale on trwa w bezruchu. Sprzeciwia mi się. Spinam go łydkami jeszcze mocniej i uderzam batem. Zaczynam się denerwować. Teraz mu każę, ja tu rządzę!
Koń odpowiada zatrzymaniem i potężnym wykopem tylnych nóg w górę. Czuję przez siodło siłę uderzenia jego mocnych nóg o ziemię. Wstrząs przechodzi przez moją miednicę i dalej wzdłuż pleców, aż do głowy. Gdybym teraz stała za nim, a nie siedziała w siodle, dostałabym porządnego kopniaka!
Wkurzam się jeszcze bardziej i mocno biję go batem. On odpowiada kolejnym kopnięciem i cofa się szybko. Sytuacja staje się coraz bardziej niebezpieczna, trudno mi utrzymać się w siodle. Nagle Dolar staje dęba, prawie z niego spadam. Za chwilę wierzga nogami do tyłu, niebezpiecznie opuszcza głowę.
Rozglądam się, myśli kotłują się w głowie: to jest ogier, jesteśmy sami… Nie mogę po prostu spaść. Jeśli ucieknie, może narobić dużych szkód w stadzie, zaatakować inne ogiery, chcieć pokryć klacze sąsiadów. Jeśli wierzgnie jeszcze raz, a ja spadnę niefortunnie, mogę się połamać. Boję się. On też się boi. Jestem teraz razem z nim w tym lęku.
Nagle dociera do mnie. Dostrzegam to, co widział Dolar i czego się przestraszył. Od przodu nadciąga burza, niebo robi się stalowe, ciężkie i groźne. Drzewo, które dobrze znamy, obok którego musimy przejść, wygląda zupełnie inaczej niż zwykle: jest wrogie, potężne i rozczochrane. Burza jest coraz bliżej, z każdą minutą robi się gorzej. Jedyna droga do domu prowadzi wprost na nią.
Dotykam szyi Dolara, nic nie mówię, nie proszę, nie karzę. Nic nie zdziałam, to pewne. Jego ciało jest napięte jak stal, Dolar stoi wmurowany w ziemię jak posąg. Widział zagrożenie już wcześniej, zareagował na nie. A ja go zbiłam, nakrzyczałam, próbowałam pokazać, kto tu rządzi. Dlaczego miałby mnie teraz posłuchać? Nagle łzy napływają mi do oczu i przychodzi do mnie myśl: teraz Cię widzę, rozumiem.
Czuję się słaba, bezradna, odpuszczam. Zsiadam z konia, staję przy nim ze spuszczoną głową i w ciszy przepraszam go za to, co zrobiłam. On też obniża głowę i bierze długi oddech. Wszystko wkoło szaleje, a my tak stoimy i oddychamy. Nie wiem co dalej, nie wiem, co zrobić. Stoję przed nim w mojej bezradności i trzymam luźno wodze, żeby mi nie uciekł. Nie patrzę na niego, nie wiem, czy mi wybaczy.
Konie to niezwykle czułe zwierzęta, które nawiązują prawdziwe relacje. Większość jeźdźców wchodzi z nimi w relację opartą na dominacji: układają konia, podporządkowują. Mnie Dolar bardzo szybko nauczył, że mogę się z nim komunikować inaczej: nie muszę go podporządkowywać, wystarczy, że go proszę, że jasno mu komunikuję, czego chcę, a on współpracuje. Mimo to w sytuacji kryzysowej, nie potrafiąc skłonić go do współpracy, sięganęłam po najbardziej prymitywne narzędzia: krzyk, przemoc, agresję. Jak widać, nieskuteczne.
W tamtej sytuacji spojrzałam przed siebie na nadciągającą burzę, poczułam oddech Dolara za moimi plecami i zrozumiałam, że to ja muszę zrobić krok do przodu. To ja muszę przeprowadzić nas przez ten przesmyk, to mi Dolar potrzebuje zaufać, że nie czeka nas tam nic złego.
Robię mały krok do przodu i czuję jak Dolar niepewnie, ale ufnie robi krok za mną. Jego opór odpuszcza. Kolejny krok, Dolar idzie za mną, kolejny i przechodzimy obok rozczochranego drzewa. Spokojnie, ze spuszczonymi głowami. Docieramy do stajni jeszcze przed burzą.
To właśnie tam zaczęło się moje przywództwo. Ze spuszczonym wzrokiem, w słabości i niepewności, ale jednocześnie w zrozumieniu, że bycie liderem nie polega na narzucaniu swojej woli przemocą i agresją, tylko na byciu autentyczną, szczerą, która potrafi prosić i przepraszać. To wydobywa taką jakości we mnie, dzięki której ludzie (czy konie:) chcą za mną podążać.

Jak często zdarza Ci się nie dostrzec potrzeby czy lęku, która stoi za oporem Twojego partnera, dziecka, współpracownika, albo Ciebie samego? Jak często próbujesz siłą zmusić siebie lub innych do zrobienia czegoś, na co nie mają/nie masz gotowości? Jak często jesteś ślepy i forsujesz rozwiązania, które nie mają szansy na powodzenie?
Zatrzymaj się, spuść głowę i poczuj, o co tak naprawdę chodzi.
Udostępnij tę stronę