Główna 33 i pół

You are currently viewing Główna 33 i pół

Ostatnie dni w Domu pod Wierzbą upływały w niezwykle szybkim tempie. Czułam się jak struś pędziwiatr: kolejne sesje z klientami, warsztaty, przygotowywanie posiłków, doglądanie domu. Pomiędzy tymi zadaniami miałam znaleźć czas na własny rozwój i zatrzymanie, bo w jednym warsztacie brałam udział jako uczestniczka. Niewykonalne.

Gdy tylko układałam się wygodnie do sesji oddechowej z moją nauczycielką Rani, świat mnie wołał: w łazience nie leci woda, gdzie są ręczniki, czy aby na pewno w tym jedzeniu nie ma glutenu? Dom był pełen gości, panowało zamieszanie. Miałam wrażenie, jakby wszyscy dookoła spieszyli się spotykać, działać, uczyć się pilnie, trochę w obawie przed tym, że świat znowu się zatrzyma z powodu koronawirusa.

Miauczenie na dnie oceanu

Gdy wreszcie udało mi się na chwilę spokojnie położyć, poczułam ogromne zmęczenie i potrzebę izolacji. Moja podświadomość wyświetliła wizję, w której umieram i spadam na dno oceanu. Och, jak przyjemnie było umrzeć. Było coraz ciemniej i ciszej, otulała mnie woda. Opadałam w czerń, powoli i łagodnie. W ciemności odpoczywałam od nadmiaru bodźców. Pod wodą było przyjemnie i kojąco. Nagle usłyszałam… żałosne miauczenie. Miauczenie narastało, a ja zastanawiałam się, skąd pod wodą znalazł się kot? Otworzyłam oczy i powoli wróciłam do rzeczywistości. Obok mnie stał Mruczek, nasz koci sąsiad o oklapniętych uszkach. Z trudem kuśtykał na trzech łapkach.

– Czyj to kot? – z resztek podwodnej wizji wyrwało mnie pytanie koleżanki.

– To mój sąsiad, Mruczek – odpowiedziałam. – Witaj kolego!

– To kot sąsiada, tego Krzyśka? – dopytywała koleżanka.

– Nie, to mój sąsiad. Mieszka obok, pod skarpą przy sośnie, na skraju lasu, przy Głównej 33 i pół – odpowiedziałam.

– To czyj on jest? – brnęła dalej Magda.

– Niczyj, swój. On nie należy do żadnego człowieka. Po prostu jest sobie, mieszka obok nas. O, tam – wyciągnęłam rękę w kierunku sosny.

Z rozważań o pochodzeniu Mruczka wyrwało nas kolejne, przeraźliwie miauknięcie. – Ta łapa może być złamana – powiedziała Magda. Rzeczywiście, źle to wyglądało. Mruczek podwijał nogę do góry i drapał, gdy ktoś chciał jej dotknąć.

Znowu poczułam w sobie zmęczenie. „Jest sobotnie popołudnie, ja po całym tygodniu. Nie dam rady się nim teraz zająć” – pomyślałam. Czułam, że woła mnie ocean. „Muszę się zasilić spokojem” – czułam wyraźnie. Położyłam się na karimacie z zamiarem zaśnięcia. Ale nic z tego, pod wodą znowu rozległo się głośne miauczenie. Tym razem to nie był Mruczek – kocur poczłapał gdzieś dzielnie na trzech łapach. To moja podświadomość. Podniosłam się z jasnym zamiarem. „Dobrze, zawiozę go do weterynarza. Znajdę jakiś dyżur, trzeba mu pomóc”.

Połóż dłoń pod pępkiem, by skontaktować się z mocą

Decyzja została podjęta. Teraz należało już tylko działać. Odetchnęłam głęboko zbierając energię do Hara, centrum ukorzenienia, mocy, kładąc dłoń pod pępkiem. Podniosłam się, aby iść do sąsiadów pożyczyć koci transporter. „Zawiozę go dziś, a jak nie znajdę otwartego gabinetu, to najpóźniej w poniedziałek rano” – w głowie układałam plan.

Napotkanej w holu koleżance oświadczyłam, że zaraz wiozę kota do weterynarza, więc nie będzie mnie na zajęciach. Ona na to zdziwiona, że uczestniczki warsztatu dały już Mruczkowi jeść i pić, a poza tym jest z nami Jola, która jest weterynarką. Wie już o sprawie i pomoże. Trzeba tylko zorganizować stanowisko do oględzin kota i opatrunek.

Byłam pod wrażeniem. Wszystko odbyło się znacznie szybciej i łatwiej niż przeczuwałam. Niecałe pół godziny później wygłaskany Mruczek spał spokojnie po zabiegu, łapa na szczęście nie okazała się złamana. Nie włożyłam w tą akcję wiele wysiłku, a kot dostał pomoc.

Byłam szczęśliwa, że tak się zadziało i poczułam przypływ energii. Postanowiłam, że w poniedziałek zawiozę Mruczka do lekarza i sfinansuję jego leczenie oraz rekonwalescencję. W głowie kołatała mi się zaskakująca myśl: gdybym to ja potrzebowała pomocy, Mruczek na pewno by mi pomógł – wiedziałam to na pewno.

Kiedy warsztat dobiegł końca, Mruczek dochodził do siebie na wygodnym posłaniu, dostał jedzenie, wodę i dużo miłości od wszystkich. Gdy Rani żegnała się ze mną, wręczyła mi sto złotych i tonem nieznoszącym sprzeciwu powiedziała, że chce sfinansować leczenie kota. Byłam totalnie zaskoczona: czy to się dzieje naprawdę? Ledwo zdążyłam podjąć decyzję o opłaceniu jego leczenia, a już dostaję na to pieniądze?!

W poniedziałek rano pani weterynarz opatrzyła Mruczka. – Pani sąsiad będzie wymagał kilku zabiegów – powiedziała. I zaraz dodała: „Proszę zgłosić się go do gminy, mamy specjalny fundusz opieki nad kotami mieszkającymi dziko na naszym terenie. Pokryjemy koszt leczenia”. Poczułam ogromne wzruszenie. Jaką lekcję cudów właśnie otrzymuję? Decyduję się jechać i szukać weterynarza w sobotni wieczór – weterynarz jest tutaj, u mnie! Decyduję się zapłacić za leczenie kota – zaraz dostaję na to pieniądze. Jak bardzo świat mi sprzyja, gdy działam z przestrzeni nieuwarunkowanej miłości? Aż tak?!

Wracając autem do domu zapytałam Mruczka, co chciałby zjeść na kolację, bo życie nam sprzyja i budżet mamy nieograniczony. Zastanawiam się, jak dalej potoczy się ta znajomość 😉


***

Gdy pomagasz – drenujesz się z energii czy jej przybywa?

Wiecie o czym jest dla mnie ta historia? O gotowości do pomocy innej istocie, nawet gdy brakuje sił. To głęboki i wielowymiarowy temat. Z jednej strony często bezrefleksyjnie wchodzimy w rolę ratownika. Nie zastanawiamy się nad tym, czy mamy siłę pomagać, po prostu działamy – nawet wtedy, gdy nikt nas o pomoc wyraźnie nie prosi. Mamy wewnętrzny przymus pomagania, ratowania, asystowania. Cała nasza uwaga skierowana jest na innych. Nie czujemy wówczas własnych potrzeb, nadużywamy się. Zaniżamy poczucie własnej wartości.

Gdy dajemy wsparcie z pozycji ratownika, nie ma w tym akcie przepływu miłości i energii. Brakuje zwrotu i zasilenia. Nawet jeśli po drugiej stronie pojawia się wdzięczność, często nie umiemy jej przyjąć. Dlatego wypalamy się. Nie potrafimy zadbać o siebie. Energia do nas nie wraca i nie wzbogaca nas. Z czasem możemy się stać zrzędliwe i kapryśne, bo przecież ciągle ktoś czegoś od nas chce.

Dopiero gdy świadomie decydujemy się uruchomić własną energię na pomoc innym, nawet gdy mamy jej bardzo mało, sytuacja ma zupełnie inną dynamikę. Decyzja podjęta świadomie kontaktuje nas z własną mocą. Wzrasta nasza energia. Świadomie zbieramy w sobie siły na akt pomocy. Jeżeli energia płynie z serca, z głęboką intencją niesienia pomocy, świat na to odpowiada. Pojawiają się sprzyjające okoliczności, pomysły, pieniądze. Spotykamy ludzi, którzy chętnie wspierają nas w działaniu. W konsekwencji wzmacnia się w nas poczucie sensu istnienia, przyjmujemy wdzięczność i wręcz fizycznie czujemy, że mamy więcej energii. Tak się dzieje, gdy świadomie uruchamiamy przepływ dawania i brania. Wszystko odbywa się w harmonii. Wzrastamy. I właśnie takiego działania życzę Wam z głębi serca.

Joanna

Udostępnij tę stronę